środa, 7 listopada 2018

#weekly

Co się wydarzyło w ubiegłym tygodniu? Z jednej strony nic szczególnego, a z drugiej… tak szybko minął i po chwili zastanowienia tydzień był jednak całkiem intensywny :). 
W poprzedni weekend wybrałam się do TK Maxx, ale kupiłam tylko czapkę (na szczęście! Tam można zostawić dużo pieniędzy :D). Trochę przeziębienie mnie męczyło, więc chciałam doleczyć je do końca i mieć spokój, a nie chodzić z katarem i bólem gardła przez kolejne 2 miesiące ;). 
Początek tygodnia spędziłam w pracy, poniedziałek przeleżałam pod kocem oglądając serial Atypowy. Lubię spędzić czasami wolne chwile w taki sposób, ponieważ nie uważam, że marnuję wtedy czas. 
W środę zaraz po pracy umówiłam się z bratem, że podjadę z K. do niego do pracy i ruszymy w stronę domu rodzinnego. Niestety dałam plamę, bo strasznie późno zrobiłam K. pranie i niestety prawie nic nie wyschło… Jak się nie ma w głowie to trzeba mieć w nogach, więc musiałam urwać się chwilę szybciej z biura, spakować jego walizkę i dopiero mogłam ruszyć dalej. 
Droga o dziwo minęła całkiem sprawnie, staliśmy w jednym korku przy wyjeździe z Warszawy, a potem już szybciutko do domu :). 
W czwartek K. mieli odebrać jego rodzice, bo jechali razem do Dziadków no i tutaj spotkała nas niecodzienna sytuacja, ponieważ nastąpiło spotkanie naszych rodziców. Na szczęście już kiedyś się poznali (nad moim szpitalnym łóżkiem haha :D), ale od tego czasu nie udało nam się zorganizować żadnego spotkania w normalnych warunkach. Było trochę niezręcznie, trochę śmiesznie, ale koniec końców nie wyszło źle. Raczej nie stresuję się takimi sytuacjami, bo nasi rodzice są bardzo fajni i oboje mamy z nimi dobry kontakt, a nawet jeśli ktoś z nich ma jakieś wady to, no niestety, ale każdy ma, my również ;). 
Później pojechaliśmy na groby. O tym dlaczego 1 listopada to dla mnie ciekawy i jednocześnie ciężki czas napisałam post dosłownie chwilę temu, więc pewnie wrzucę w tym tygodniu. Myślę, że naprawdę warto do niego zajrzeć. Reszta czwartku była bardzo rodzinna i minęła spokojnie. 
W piątek pracowałam zdalnie, ale miło było zjeść śniadanie z mamą, a potem napić się wspólnie kawy z nią i z bratem. Znacznie lepsza alternatywa dla biura. Wieczorem spotkałam się z moją przyjaciółką. Nie pamiętam kiedy ostatni raz widziałyśmy się tylko we dwie, w zeszłym roku też miałyśmy dosyć mocne spięcie, ale na szczęście to już za nami. Warto doceniać osoby, które są w naszym życiu mimo upływu lat, a Ona jest dla mnie kimś bardzo ważnym i jednocześnie to osoba, którą niesamowicie cenię i podziwiam. 
Wcześniej byłam też z bratem na squashu. Niesamowite, że cena w mniejszym mieście to 35zł za godzinę z rakietkami i piłeczką, a w Warszawie to ok. 50 zł + ok 20 zł za wypożyczenie sprzętu :O. Dopiero zaczęłam przygodę z tym sportem, ale już polecam każdemu! Łatwo to ogarnąć, jest rywalizacja, ale spokojne odbijanie też jest przyjemne i do tego zawsze wychodzę taka spocona i mokra jak nigdzie :D. 
W sobotę pojechaliśmy razem do mojej siostry na budowę, gdzie zajęłam się umyciem okien w ich nowym domku oraz grabieniem ziemi, ale to drugie było zdecydowanie ponad moje siły… Myślałam, że to takie grabienie w stylu wygładzenia powierzchni, ale niestety polegało bardziej na ponownym przewalaniu ziemi, co okazało się strasznie ciężkie. Później odwiedziłam rodziców K., obejrzeliśmy wspólnie zdjęcia z naszego krótkiego wyjazdu do Włoch i wróciłam do moich rodziców, bo umówiłam się ze znajomymi, których nie widziałam od przeprowadzki do Warszawy. Świetni ludzie, to i wieczór udany :). 
W niedzielę wróciliśmy z bratem do Warszawy. Niestety bez K., bo pojechał służbowo do Niemiec. Oznacza to dla mnie wolną chatę cały tydzień :D. A tak poważnie to strasznie za nim tęsknię, ale trzeba jakoś pożytecznie wykorzystać ten czas w samotności. W związku z tym postanowiłam pójść na #środadzieńbloga, organizowany przez Zuzę, którą obserwuję na instagramie i skutecznie mnie zachęciła na Story, aby się zapisać i pojawić na miejscu. Z tym pojawieniem się to jeszcze zobaczymy, bo piekielnie wstydzę się nowych ludzi i miejsc, ale za pójściem mimo wszystko przemawia bliska lokalizacja, bo Google Campus jest niecałe 15min od mojego domu i mam tam już kartę wstępu :D.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz