niedziela, 18 listopada 2018

#weekly

Na pewno nie będzie to podsumowanie tygodnia, ale może kiedyś się unormuję z regularnością :D.
Będą to wydarzenia właściwie z ostatnich dwóch tygodni. Co się wydarzyło?

Środa Dzień Bloga
Byłam po raz pierwszy, ale na pewno nie ostatni. Super prelekcje, fajna atmosfera. Poznałam przesympatyczną Klaudię, która podobnie jak ja, niedawno przeniosła się do Warszawy, a całkiem niedawno była miesiąc w... Brazylii!
Zawsze słysząc coś takiego myślałam - łaaaaał, ludzie to sobie jeżdżą, zwiedzają ten świat. Po czym nagle uświadamiam sobie jak wiele ja miałam okazję zobaczyć i od razu jest mi lepiej, ale też zastanawiam się nad tym ile z tych wyjazdów wyciągałam. Kiedyś znacznie mniej niestety. Mój K. nauczył mnie podróżować i zwiedzać, ale nic nie było na siłę, po prostu okazało się, że ja też lubię robić 20 km dziennie oglądając miasto i popijając winko. Pod tym kątem na pewno się dobraliśmy.

Wracając do Środy - niesamowite wrażenie zrobił na mnie Paweł Tkaczyk - świetny gość. Jeśli mielibyście możliwość go posłuchać to korzystajcie. Przekazuje wiedzę w niesamowicie przystępny sposób.
Busem przez świat - ile tam było konkretów. Czegoś takiego się nie spodziewałam i nigdy nie podejrzewałam, że ktoś będzie skłonny powiedzieć aż tyle o zarabianiu na blogu.
Martin Stankiewicz - nie wiem do końca z jakiego powodu, ale naprawdę sporo osób wyszło zanim zaczął prelekcje. Jeśli zaszedł komuś za skórę to nie wiem czym, ale na mnie zrobił fajne wrażenie. Sama prelekcja nie była tak treściwa jak pozostałe, ale przekaz był bardzo szczery i taki.. kolorowy!

Fajnie było zobaczyć też, że Zuza, która organizuje środy, jest taka samo pozytywna na żywo jak w internecie. Często wydaje mi się, że twórcy nie są szczerzy w swoich stories, gdzie po prostu do nas gadają, ale jakiś czas temu zweryfikowałam to kogo obserwuję i co mi ta osoba daje i zostało mi nagle znacznie więcej wartościowej treści, a nie tylko ciuszki, kosmetyki i imprezy, na co i tak spojrzę i lecę dalej, bo nie bardzo mnie to interesuje. Pozdrawiam Zuzia! :)


Poprzedni weekend spędziłam na Pomorzu. Jeden dzień z rodzicami, większość weekendu z moją przyjaciółką, ale spotkałyśmy się też z naszymi dwiema dobrymi koleżankami, a innego dnia byłam na Biegu Niepodległości, gdzie biegli znajomi z mojej poprzedniej pracy (przez rok tworzyliśmy wspólnie grupę biegową). Bardzo miło było wszystkich zobaczyć, ale chciałabym skupić się na dwóch rzeczach.
To, jaki u A. jest klimat w domu, to jest coś niesamowitego. Ciepło domowego ogniska ogrzewa serduszko od samego wejścia. Wszystko to dzieje się przez ludzi, dzięki ludziom. Podziwiam jej rodziców za to jak wspaniałe miejsce potrafili stworzyć - do którego chce się wracać, w którym się odpoczywa. I nie chodzi tu tylko o wystrój (chociaż to jeden z najładniejszych domów w jakim byłam), ale właśnie o rodzinną atmosferę, otwartość, szczerość. Każdemu życzę takiego środowiska :).
Po drugie, zrobiłam sobie tatuaż! Mój pierwszy, prawdziwy, niezmywalny tatuaż. Jest tak piękny, że nawet się nie spodziewałam, że efekt tak mi się spodoba. Najfajniejsze jest to, że on tak bardzo do mnie pasuje. Patrząc na mnie, on stanowi część mnie, która pasuje do mojej osobowości, do mojej stylistyki, do mojej delikatnej natury i jednocześnie odrobiny szaleństwa, które w sobie mam.

Potem byłam w Haosie w Gdyni. Niestety nie mam stamtąd żadnego zdjęcia, ale miejsce ma świetny klimat i pyyyyszne jedzenie. Obsługa była kiepska, więc na to nie zwracam uwagi, bo i tak warto się wybrać :). Klimat tajsko-indyjski.

Jeśli chodzi o jedzenie to koniecznie mam do polecenia jeszcze jedno miejsce - Falla. Ma lokale w Gdyni i w Warszawie. Kiedy jadłam tam w Gdyni byłam pod wielkim wrażeniem stosunku jakości i wielkości dań do ich cen. Wczoraj byłam pierwszy raz w Warszawie i jest bez zmian! Wciąż tak samo pyszne, duże porcje w dobrej cenie. Wydaje mi się, że miejsce wegańskie nie jest (chociaż może?), ale wegetariańskie jest na pewno ;).

Mam poczucie, że wydarzyło się znacznie więcej niż tutaj opisałam, ale jeszcze nie mam umiejętności zbierania tego w jakąś jedną ładną całość - ale wszystko przychodzi z czasem. Mam nadzieję, że z każdym tygodniem będzie tego więcej!

piątek, 9 listopada 2018

1.11, czyli smutek i radość na Wszystkich Świętych


Listopad zawsze zaczynał się deszczowo, pochmurnie lub wręcz ze śniegiem. Też Wam się kojarzy z wybiegiem kurtek jesiennych na cmentarzu? W tym roku była tak piękna pogoda, że aż miło było postać wśród tych złotych liści w słońcu i przespacerować się, aby zapalić kilka lampek.

Kiedyś jedynym tematem była pogoda, wiązanki, znicze, złodzieje cmentarni i korki. Kojarzę wspominki zmarłych osób, zabawnych momentów z nimi związanych, czy też uronionej łzy nad grobem, ale nigdy nie przeżywałam tego wewnętrznie. Nie zastanawiałam się ani nad ich życiem, ani nad życiem ogólnie. Po prostu nie myślałam o niczym z wyjątkiem wycieczki na cmentarz i ciepłego obiadu po powrocie. Zmieniło się to jednak kiedy zmarła moja Babcia. Wiecie dlaczego? Bo wcześniej nad grobem Dziadka, w towarzystwie Babci zbierało się kilkanaście osób. Razem śmieszkowaliśmy, dowiadywaliśmy się co u nas słychać, a potem wspólnie jechaliśmy do Niej, przygotowywaliśmy obiad dla wszystkich i spędzaliśmy wspólnie popołudnie w jej ogromnym pokoju.

Ale Babcia zmarła. Nie umiem rozmawiać o śmierci, pogodzić się z nią i przeżyć tego jakoś inaczej niż płakać na samo wspomnienie. Może kiedyś dojrzeję to innej reakcji ;).

No i stało się, lipiec 2014. Babcia przeżyła piękne 93 lata i odeszła na "tamten" nieznany świat (niech każdy sobie wierzy w co chce - niczego nie narzucam od siebie). Przyszedł 1.11.2014 roku. Zebraliśmy się wspólnie na cmentarzu, powspominaliśmy ją, pojechaliśmy na obiad do tego dużego pokoju. I tam było już inaczej. Taka pustka i smutek unosiły się w powietrzu. Nawet się nie rozpisuję dalej, bo już mam łezki w oczach.

I kolejny rok. 1.11.2015. Każdy nagle przyjeżdża o godzinie jaka jem pasuje, już nikt nie dopasuje się do babci, tylko do swojej rodziny. Od tego 2014 roku przestałam z taką regularnością widywać tę część rodziny. Mama mówiła, że taka jest kolej rzeczy i po śmierci rodziców każdy zamyka się w swoim gronie, buduje swoją historię, rodzinę i tak się do koło toczy. Właściwie się z tym zgadzam i myślę, że to całkiem naturalna kolej rzeczy. Ale od tego czasu zaczęłam przeżywać ten dzień i inaczej na niego patrzeć.

Dlaczego tak bardzo nie doceniamy życia? Złościmy się na swoje drugie połówki, wkurzamy na rodziców, mając zły humor powiemy coś niemiłego lub nie uśmiechniemy się do sympatycznej pani w warzywniaku. Oczywiście, każdy ma prawo do złego nastroju, czy gorszego dnia, a nawet do potrwania w nim chwilę, ale nie kosztem psucia humoru innym dookoła. Co więcej, czasami takie wypowiedziane w złości słowa nie zawsze da się cofnąć wytłumaczeniem, że ma się zły humor. Do tego dochodzi taka zwykła życzliwość i empatia do ludzi wokół.

Przeżywam ten dzień, bo patrzę na moją rodzinę i potrafię aż rozpłakać się ze szczęścia, że ich mam i obiecuję sobie, że będę najbardziej wyrozumiała jak się da wobec nich, bo to najważniejsze dla mnie osoby.
Patrzę na mojego K. i zastanawiam się po cholerę się go czepiam codziennie o ten nieodwieszony ręcznik i przez to nieraz zdarzyło mi się popsuć jakiś fajny nastrój i nasze dobre humory.
Patrzę na przyjaciół wokół i nie rozliczam ich z tego, ile razy się odezwali, ale robię własny rachunek sumienia. Zastanawiam się nad tym kogo warto mieć dookoła siebie, a kto jest niestety tylko stratą czasu. W tym roku weryfikację przeszło wiele znajomości w związku z moją przeprowadzką, bo jak jeżdżę w stronę Trójmiasta to nie mam tyle czasu co dawniej i muszę nim mądrze gospodarować, żeby spędzić go wartościowo i wyciągnąć z każdego dnia jak najwięcej, a co za tym idzie… spotykam się po prostu z osobami, na których mi zależy.

Patrzę też na siebie. I chociaż na co dzień doceniam, że jestem zdrowa, mam 2 ręce, 2 nogi i całkiem sprawny umysł, tak w tym roku zwróciłam uwagę na coś innego. Tego nie można tylko doceniać. Z tego trzeba się niezmiernie cieszyć każdego dnia, bo przecież nie wiem, czy niedługo nie dopadnie mnie rak, czy inne cholerstwo.

Wniosek z tego smutnego święta… Cieszmy się :) Jak najwięcej i każdą chwilą.

Dajcie znać jak podchodzicie do tego święta, i czy jest dla was nieco melancholijne, czy bardziej radosne (jak na przykład dla mnie dawniej, bo spotykałam się z rodziną).

środa, 7 listopada 2018

#weekly

Co się wydarzyło w ubiegłym tygodniu? Z jednej strony nic szczególnego, a z drugiej… tak szybko minął i po chwili zastanowienia tydzień był jednak całkiem intensywny :). 
W poprzedni weekend wybrałam się do TK Maxx, ale kupiłam tylko czapkę (na szczęście! Tam można zostawić dużo pieniędzy :D). Trochę przeziębienie mnie męczyło, więc chciałam doleczyć je do końca i mieć spokój, a nie chodzić z katarem i bólem gardła przez kolejne 2 miesiące ;). 
Początek tygodnia spędziłam w pracy, poniedziałek przeleżałam pod kocem oglądając serial Atypowy. Lubię spędzić czasami wolne chwile w taki sposób, ponieważ nie uważam, że marnuję wtedy czas. 
W środę zaraz po pracy umówiłam się z bratem, że podjadę z K. do niego do pracy i ruszymy w stronę domu rodzinnego. Niestety dałam plamę, bo strasznie późno zrobiłam K. pranie i niestety prawie nic nie wyschło… Jak się nie ma w głowie to trzeba mieć w nogach, więc musiałam urwać się chwilę szybciej z biura, spakować jego walizkę i dopiero mogłam ruszyć dalej. 
Droga o dziwo minęła całkiem sprawnie, staliśmy w jednym korku przy wyjeździe z Warszawy, a potem już szybciutko do domu :). 
W czwartek K. mieli odebrać jego rodzice, bo jechali razem do Dziadków no i tutaj spotkała nas niecodzienna sytuacja, ponieważ nastąpiło spotkanie naszych rodziców. Na szczęście już kiedyś się poznali (nad moim szpitalnym łóżkiem haha :D), ale od tego czasu nie udało nam się zorganizować żadnego spotkania w normalnych warunkach. Było trochę niezręcznie, trochę śmiesznie, ale koniec końców nie wyszło źle. Raczej nie stresuję się takimi sytuacjami, bo nasi rodzice są bardzo fajni i oboje mamy z nimi dobry kontakt, a nawet jeśli ktoś z nich ma jakieś wady to, no niestety, ale każdy ma, my również ;). 
Później pojechaliśmy na groby. O tym dlaczego 1 listopada to dla mnie ciekawy i jednocześnie ciężki czas napisałam post dosłownie chwilę temu, więc pewnie wrzucę w tym tygodniu. Myślę, że naprawdę warto do niego zajrzeć. Reszta czwartku była bardzo rodzinna i minęła spokojnie. 
W piątek pracowałam zdalnie, ale miło było zjeść śniadanie z mamą, a potem napić się wspólnie kawy z nią i z bratem. Znacznie lepsza alternatywa dla biura. Wieczorem spotkałam się z moją przyjaciółką. Nie pamiętam kiedy ostatni raz widziałyśmy się tylko we dwie, w zeszłym roku też miałyśmy dosyć mocne spięcie, ale na szczęście to już za nami. Warto doceniać osoby, które są w naszym życiu mimo upływu lat, a Ona jest dla mnie kimś bardzo ważnym i jednocześnie to osoba, którą niesamowicie cenię i podziwiam. 
Wcześniej byłam też z bratem na squashu. Niesamowite, że cena w mniejszym mieście to 35zł za godzinę z rakietkami i piłeczką, a w Warszawie to ok. 50 zł + ok 20 zł za wypożyczenie sprzętu :O. Dopiero zaczęłam przygodę z tym sportem, ale już polecam każdemu! Łatwo to ogarnąć, jest rywalizacja, ale spokojne odbijanie też jest przyjemne i do tego zawsze wychodzę taka spocona i mokra jak nigdzie :D. 
W sobotę pojechaliśmy razem do mojej siostry na budowę, gdzie zajęłam się umyciem okien w ich nowym domku oraz grabieniem ziemi, ale to drugie było zdecydowanie ponad moje siły… Myślałam, że to takie grabienie w stylu wygładzenia powierzchni, ale niestety polegało bardziej na ponownym przewalaniu ziemi, co okazało się strasznie ciężkie. Później odwiedziłam rodziców K., obejrzeliśmy wspólnie zdjęcia z naszego krótkiego wyjazdu do Włoch i wróciłam do moich rodziców, bo umówiłam się ze znajomymi, których nie widziałam od przeprowadzki do Warszawy. Świetni ludzie, to i wieczór udany :). 
W niedzielę wróciliśmy z bratem do Warszawy. Niestety bez K., bo pojechał służbowo do Niemiec. Oznacza to dla mnie wolną chatę cały tydzień :D. A tak poważnie to strasznie za nim tęsknię, ale trzeba jakoś pożytecznie wykorzystać ten czas w samotności. W związku z tym postanowiłam pójść na #środadzieńbloga, organizowany przez Zuzę, którą obserwuję na instagramie i skutecznie mnie zachęciła na Story, aby się zapisać i pojawić na miejscu. Z tym pojawieniem się to jeszcze zobaczymy, bo piekielnie wstydzę się nowych ludzi i miejsc, ale za pójściem mimo wszystko przemawia bliska lokalizacja, bo Google Campus jest niecałe 15min od mojego domu i mam tam już kartę wstępu :D.

piątek, 2 listopada 2018

Powroty, powroty... :) Co nowego u mnie?

Ostatni post w lutym zeszłego roku, a mnie jakoś naszło, że chciałabym spróbować jeszcze raz. Podzielić się moimi myślami, spostrzeżeniami, jakąś wiedzą, którą posiadam. Lubię ludzi i przez bloga chciałabym też ich poznać. Ich, czyli Was. Jeśli macie ochotę czegoś się o mnie dowiedzieć - pytajcie w komentarzach. Na dobry początek umieszczam taki mały life update, bo od ostatniego roku sporo się zmieniło.



1. Przeprowadziłam się do Warszawy.
Tak.. Stało się. Warszawa była moją destynacją już od końca studiów licencjackich, ale poznałam mojego K. i jakoś tak sercem zostałam w Trójmieście. Nie żałuję absolutnie :). Nasze losy tak się potoczyły, że K. zdecydował się na zmianę pracy i wybrał właśnie Warszawę. Ja miałam jeszcze do ukończenia drugi kierunek na magisterce, więc rok posiedzieliśmy osobno, co swoją drogą było dosyć trudne, ale pewnie opiszę to w innym poście. W czerwcu 2018 skończyłam studia i już od lipca przeniosłam się do Warszawy. Muszę przyznać, że coraz bardziej mi się tu podoba ;)



2. Obroniłam dwie prace magisterskie.
Pierwszą z Zarządzania Jakością i Środowiskiem obroniłam w październiku 2017, a drugą w tym roku - w lipcu. Z perspektywy czasu widzę, że moje decyzje związane z losami studenta były słuszne. Na pewno możecie liczyć na wpis o rozterkach studenta związanych z pytaniem "co dalej?!". A były właściwe przede wszystkim dlatego, że podejmowałam je w zgodzie z samą sobą, a nie opinią ludzi wokół mnie.

3. Zamieszkałam ze swoim Chłopakiem.
Zdecydowaliśmy się na to przy okazji mojej przeprowadzki do Warszawy. Wówczas byliśmy razem 3 lata. Wiem, że większość par podejmuję taką decyzję szybciej, ale dla nas to był właściwy moment. Wspólne mieszkanie w takim momencie naszego życia okazało się czymś bardzo naturalnym i to cenię sobie najbardziej. Oczywiście nie obywa się bez sprzeczek, nieporozumień i innych takich codziennych kłopotów, ale niech pierwszy rzuci kamieniem ten, kogo ta część związku nie dotyczy ;).

4. Zmieniłam pracę.
Z poprzedniej byłam bardzo zadowolona. Na początku była totalnie oderwana od tego czym chciałam zajmować się na co dzień, z czasem jednak nieco się to zmieniło. To miejsce pracy, a właściwie cudowni ludzie, których tam spotkałam pozwolili mi nabyć doświadczenia na tyle, aby móc potem zdobyć swoją pierwszą prawdziwą pracę w tak zwanym zawodzie. Przeprowadzkę do Warszawy miałam zaplanowaną na lipiec i od tego czasu również udało mi się rozpocząć pracę, za co jestem niesamowicie wdzięczna losowi, bo wiem, że nie każdy ma takie szczęście. Jestem już po okresie próbnym, umowa na dłużej podpisana, więc jedyne co mogę powiedzieć to "udało się" :).

5. Zaliczyłam kilka biegów na 10 km.
Żebyście Wy wiedzieli jak ja nie cierpię biegać... Ale siła wyższa, czyli moja szefowa (o niej też będzie osobny wpis - niesamowita osoba:)) mnie namówiła, chciałam poznać więcej ludzi w firmie iii poszłam na pierwszy trening. Były to zajęcia raz w tygodniu organizowane przez firmę, więc był trener, który nasz trening prowadził - przesympatyczny starszy pan, maratończyk. Motywacja na początku była taka, aby przebiec 10 km i tak się potoczyło, że kilka biegów wspólnie zaliczyliśmy. Chciałabym do tego wrócić, bo odkąd miałam biegać sama to z dnia na dzień hobby umarło :D. Ale we wrześniu przebiegłam 2 biegi na 5 km i bardzo mi się podobało, więc może jednak stał się cud i to polubiłam? Zobaczymy :)



Podzielcie się tym co dobrego u Was. Jakie duże zmiany nastąpiły w Waszym życiu w ostatnim roku? :)

środa, 22 lutego 2017

Kilka słów o... brokułach


Dzisiaj trochę o tym, co zdrowe i smaczne, czyli DLACZEGO WARTO JEŚĆ BROKUŁY.

O tym, że są zdrowe (pojęcie względne, które wyjaśnię w innym wpisie) każdy wie, ale na co tak naprawdę działają?

1. POMAGAJĄ W OCHRONIE PRZED RAKIEM - zawierają antyoksydanty, które powstrzymują rozwój raka piersi, szyjki macicy i prostaty.

2. CHRONIĄ PRZED OBJADANIEM SIĘ - szklanka brokułów ma tyle białka, co szklanka ryżu lub kukurydzy, a zawiera o połowę mniej kalorii.

3. WZMACNIAJĄ SYSTEM IMMUNOLOGICZNY - brokuły mają spore ilości betakarotenu, cynku i selenu, które wzmacniają nasz system immunologiczny.

4. CHRONIĄ KOBIETY CIĘŻARNE - zawierają kwas foliowy, który jest niezbędny do prawidłowego rozwoju płodu.

5. POMAGAJĄ CUKRZYKOM I ODCHUDZAJĄCYM SIĘ - zawierają dużą ilość błonnika, a niską cukrów, co pozwala na utrzymanie właściwego poziomu insuliny.

6. CHRONIĄ NASZE SERCE - luteina, witamina B6 i kwas foliowy pomagają w przeciwdziałaniu chorobom serca i wylewom.

7. CHRONIĄ ZDROWIE KOŚCI - brokuły zawierają więcej wapnia niż większość nabiału oraz witaminę K, która jest niezbędna jeżeli chcemy mieć mocne kości, chroni również przed osteoporozą.

8. REGULUJĄ CIŚNIENIE KRWI - zawierają dużo potasu, magnezu i wapnia, które pomagają w utrzymaniu właściwego ciśnienia krwi.

9. ZAPOBIEGAJĄ PRZEZIĘBIENIOM - witamina C zawarta w brokułach ma właściwości antyoksydacyjne i antyzapalne, co pomaga zwalczyć objawy przeziębienia i zapobiegać chorobie.

10. WZMACNIA MĘSKOŚĆ - redukuje u mężczyzn poziom estrogenu, powodując jednocześnie wzrost testosteronu.


Wartość odżywcza ugotowanych brokułów w 100 g

Wartość energetyczna - 35 kcal
Białko ogółem - 2,38 g
Tłuszcz - 0,41 g 
Węglowodany - 7,18 g
Błonnik - 3,3 g

Witaminy
Witamina C – 64,9 mg
Tiamina – 0,063 mg
Ryboflawina – 0,123 mg
Niacyna - 0,553 mg
Witamina B6  - 0,200 mg
Kwas foliowy -  108 μg
Witamina A – 1548 IU
Witamina K - 141,1 μg

Minerały
Wapń – 40 mg
Żelazo  - 0,67 mg
Magnez  - 21 mg
Fosfor - 67 mg
Potas  - 293 mg
Sód – 41 mg
Cynk  - 0,45 mg


A Wy lubicie brokuły? Z czym najczęściej je jecie? :)

Informacje przekazane w tym wpisie pochodzą ze strony www.poradnikzdrowie.pl oraz infografik znalezionych przeze mnie w internecie.

wtorek, 21 lutego 2017

5 rzeczy, które odmieniły moją codzienną pielęgnację

Jestem jedną z tych osób, które zawsze zapominają posmarować twarz kremem, maluję się w maksymalnie 5 min, bo więcej mi się nie chce, a balsamu do ciała użyję jak mi się przypomni. Nigdy nie dbałam o swoje ciało, skórę itd, bo po prostu nie czułam takiej potrzeby - cera ładna, skóra nawilżona, więc po co. Od pewnego momentu bardzo chciałam zacząć pielęgnację i pamiętać o tych rzeczach chociaż kilka razy w tygodniu, ale... ciągle zapominałam :D. 

W końcu trafiłam na kilka artykułów, czy wpisów blogowych, po których zaczęłam szperać, aż w końcu zostałam tak przekonana do produktów, że je kupiłam i postanowiłam regularnie stosować.
Oto 5 produktów, o których pamiętam, regularnie używam i polecam.

1. Krem do rąk ZIAJA z ceramidami i koncentratem lipidowym

Polubiłam go za to, że ręce po nim nie lepią się, da się utrzymać kubek w dłoni (po niektórych specyfikach po prostu się wyślizguje) i do tego nie ma żadnego zapachu. Czuć go dopiero kiedy przyłoży się dłoń do nosa, więc nie jest źle. Nie lubię za bardzo pachnących kremów do rąk. Często się je używa, zapach się nudzi i trzeba szukać czegoś innego, więc wolę te bezzapachowe. Cena to ok. 3,50 zł.


2. Antyperspirant REXONA

Ja mam wersję morion sense cotton dry. Nie pytajcie jak bardzo się pocę. To jest moja największa zmora. Kiedyś używałam etiaxilu, ale wyczytałam, że jest niezdrowy i zrezygnowałam. Używałam już byle jakich dezodorantów, aby tylko czymś się psiknąć. Jednak niedawno Ania z bloga Ania Maluje poleciła rexonę - szczerze mówiąc nie pamiętam jaką, ale Ania jest bardzo rzetelną polecaczką (tzn. nigdy nie poleca czegoś, co na nią nie podziałało), więc pamiętając o tym kupiłam ten antyperspirant. Wciąż zdarza mi się po nim spocić, ale to nic w porównaniu z tym, co przeżywałam wczesniej. Za duże opakowanie zapłaciłam w rossmannie w promocji 10,99 zł.



3. Olejek rycynowy (stosuję na rzęsy)

Moje rzęsy zawsze były kiepskie. Mojej mamy i siostry również - co zrobić. A no jednak coś można, bo olejek rycynowy zmienia je nie do poznania. Po ok. 2 tygodniach stosowania stały się dłuższe, nie sklejają się i są mięciutkie w dotyku. Nie ważne jakiego tuszu używam - one po prostu wyglądają dobrze. Także polecam każdej dziewczynie! Za swoją dużą buteleczkę zapłaciłam ok. 7 zł.
Mój sposób aplikacji: starą, czystą szczoteczkę po tuszu maczam w olejku, a potem mocno odciskam na brzegach tak, aby nadmiar płynu wrócił do butelki (kiedy tylko moczyłam i nakładałam od razu na rzęsy olejek zaklejał mi oczy, bo jest bardzo gęsty) i nakładam jak tusz każdego wieczoru, a rano zmywam wodą.



4. Maseczki do twarzy ZIAJA

Uwielbiam wszystkie, a najbardziej nawilżające. Nie ma co dużo gadać, po prostu fajnie nawilżają, są proste w aplikacji i bez problemu się zmywają. Mają spory wybór tych maseczek, więc polecam przyjrzeć się ofercie :). Na stronie marki ziaja jedna maseczka kosztuje 1,55 zł. Ja kupuję w rossmannie i cena jest podobna.



5. Krem dla dzieci BAMBINO

Jeśli już coś niedobrego dzieje mi się z cerą to bambino zawsze pomaga. A jak już nie zapominam i smaruję buzię codziennie wieczorem to nie ma szans, aby wyskoczył mi jakiś pryszcz, czy zrobiła się zmiana skórna. Doskonale nawilża, jest gęsty, więc na długo starcza i nie klei się po nim skóra. Baaaardzo polecam wypróbowanie na jakiekolwiek problemy z cerą takiego prostego produktu, bo działa cuda. O samym nawilżaniu skóry i o tym, dlaczego cerę trądzikową się nawilża, a nie wysusza napiszę niedługo :). Cena tego kremu to ok. 7 zł.


Wróciłam na siłownię!

Dlaczego przestałam chodzić? Dlaczego wróciłam? I co z dietą...
Na siłownię zaczęłam chodzić pod koniec sierpnia. Przyznam, że szło mi nieźle. Kilogramy leciały w dół, w końcu nauczyłam się jeść regularnie 4-5 posiłków dziennie, pić dużo wody i przestałam słodzić. Jak się zmotywowałam, żeby po kilku latach prób w końcu się udało? Stanęłam na wagę i nie mogłam uwierzyć w to, co widzę. Cała filozofia :D. Jednak z początku miałam kiepsko wszystko poukładane w głowie, bo przez cały dzień myślałam tylko o tym co zjadłam, co jem i co zaraz mam zjeść, popołudniu wylewałam ostatnie poty na orbitreku, a potem dołożyłam do tego bieganie i ćwiczenia w domu. Generalnie nie polecam. Zamiast super samopoczucia ciągle chodziłam smutna, na wszystko obrażona i wiele rzeczy mnie irytowało.

Z czasem zrobiło się lepiej... Kosztowało mnie to kilka ciężkich rozmów z chłopakiem i przyjaciółkami, ale wszystko wróciło na właściwe tory, dlatego z całego serca polecam od samego początku diety mieć obok siebie osobę, która trochę popilnuje tego, czy wszystko jest w porządku, a przy okazji oczywiście będzie wsparciem :).




Przestałam chodzić w grudniu, bo zachorowałam na ok 1,5 tygodnia, potem były święta, więc byłam w domu rodzinnym, a tam nie mam za bardzo możliwości poćwiczyć, sylwester i ... styczeń. Styczeń=sesja. Nie wiedziałam, że będzie tak ciężko - siedziałam po nocach, spałam po 3-4h na dobę i generalnie nie pamiętałam co to apetyt, co skutkowało tym, że jadłam byle co, kiedy mi się przypomniało, że trzeba coś zjeść.

Kupiłam karnet na siłownię od 6.02.2017. I co się stało? 5.02 świętowałam koniec sesji, a kiedy cały ten stres ze mnie zszedł znów zachorowałam. Na 2 tygodnie... Które właśnie minęły i wracam!


Wczoraj byłam na pierwszym treningu. Polubiłam ćwiczyć na sprzętach z obciążeniem i chociaż wciąż nie czuję się tam do końca swobodnie to uczę się, pytam i czuję się coraz pewniej. Ale plan na teraz mam trochę inny. Chciałabym najpierw zrzucić trochę kg, więc będę chodzić na zajęcia zorganizowane, na których można się porządnie spocić i potem na 20-30 min cardio. Kiedyś ćwicząc własnie w ten sposób waga schodziła w dół i ciało zaczynało naprawdę fajnie wyglądać, więc dla laików takich jak ja - polecam.

A Wy jak ćwiczycie? Co polecacie? jakie ćwiczenia są Waszymi ulubionymi? :)

poniedziałek, 2 stycznia 2017

Mój sposób na... #1

Tym postem rozpoczynam serię wpisów o tytule Mój sposób na... Będą to najróżniejsze rzeczy od przepisu na zupę po kwestie bardziej istotne w życiu. Mam już kilka pomysłów, więc wystarczy, aby wystartować :)



Jak udaje mi się motywować na co dzień? Problem tkwi w tym, że przeważnie mi się nie udaje. Paradoksalnie - stąd pomysł na ten wpis. Zebrałam do jednego worka te kilka rzeczy, które sprawiają, że jednak czasami do czegoś uda mi się zmotywować i mam nadzieję, że Wam to pomoże tak, jak i pomaga mnie w naprawdę kryzysowych sytuacjach.

1. DAJ SOBIE CHWILĘ

Kiedy wiem, że goni mnie termin na zrobienie czegoś, a jedyne na co mam ochotę to leżenie brzuchem do góry, daję sobie 10-15 min na to, aby poprzeglądać notatki, po prostu luźno poczytać. Czasami czytam przez godzinę lub dłużej, bo po prostu nie mogę się skupić, ale jeszcze nigdy nie zdarzyło mi się, abym to odłożyła i nie dokończyła.

2. JAK JUŻ ZACZYNASZ, TO KOŃCZ

Nigdy nie odkładam rzeczy "na rano". Jeśli muszę coś zrobić na jutro, siedzę do oporu. Po prostu wiem, że rano na pewno nie wstanę.

3. ZNAJDŹ TOWARZYSTWO

Kiedyś słodziłam herbatę 3-4 łyżeczki cukru. Dzisiaj nie słodzę wcale i niczego. Dodam, że nigdy nie miałam słabości do słodyczy, właściwie dla mnie mogłyby nie istnieć. Ale ten cukier nie dawał mi spokoju. Nie słodzę od 16.08.2015 r. Jak mi się to udało? Koleżanka z pracy zapytała, czy przestaniemy razem słodzić, bo ona bardzo by chciała. Powiedziałam 'ok'. I po prostu już sobie nie słodzimy.

4. PLANUJ Z GŁOWĄ

Wszyscy mówią, że planowanie jest super, a mi to nigdy nie wychodziło. Problem był bardzo prosty. Tak się podniecałam wewnętrznie tym, że zaczynam planować i teraz moje życie na pewno będzie idealne, że wpisywałam tam wszystko. Dosłownie wszystko co aktualnie miałam na głowie. Było tego tyle, że nawet w 48 h bym się nie wyrobiła. Z listy wykreślałam mało zrealizowanych rzeczy i się zniechęcałam. Nie powtarzaj mojego błędu! Jeżeli nie udaje Ci się czegoś zrobić od pół roku, to z jakiego powodu nagle masz to zrobić jutro?

5. NIE CZUJ SIĘ LEPSZY OD INNYCH

Muszę przyznać, że kiedy zaczynałam robić coś do czego długo się zabierałam, czułam się z jakiegoś powodu lepsza od innych. Czułam wielką moc, że w końcu coś robię i wmawiałam sobie, że wszyscy dookoła to na pewno nic nie robią. To było tak głupie, że aż ciężko przechodzi przez klawiaturę.
Morał tylko taki... Nie można budować swojej wartości na porównaniu do innych, tylko na porównaniu do siebie samego. Mogę sobie powiedzieć, że jestem fajna, bo kiedyś jadłam niezdrowo, a teraz jem dobrze, ale na pewno nie będę się czuć lepiej przechodząc koło maka i mówiąc sobie po cichu "ale oni są beznadziejni, że to jedzą". Nie tędy droga, a wciąż widzę, że ludzie często o tym zapominają.







POSTANOWIENIA NOWOROCZNE

Standardowy post, czyli o moich postanowieniach noworocznych. Jednak będzie to post raczej z przemyśleniami o tym, dlaczego myślę, że w tym roku mi się uda i jakie błędy popełniałam w poprzednich latach. Zawsze te postanowienia były tworzone na zasadzie 'a wpiszę sobie, że schudnę', ale tak naprawdę nie miało to żadnego pokrycia w rzeczywistości i w tym roku skupiłam się na tym, dlaczego wcześniej mi nie wyszło i zbudowanie tych postanowień na nowo, w oparciu o wnioski do jakich doszłam.

PO PIERWSZE

Uważam, że każde postanowienie noworoczne powinno wiązać się z listą rzeczy, które zamierzamy robić, aby dane postanowienie zrealizować. Oznacza to, że w tym roku nie wpisałam na moją listę po prostu hasła "SCHUDNĄĆ", ale również szeregu czynności, które doprowadzą mnie do realizacji tego celu.

PO DRUGIE

Podzieliłam moje postanowienia na pewne etapy. Kiedy mamy cały rok na zrobienie czegoś to możemy odkładać to w nieskończoność, a potem w grudniu przypominamy sobie, że chcieliśmy podszkolić jakiś język, ale przez poprzednie 11 miesięcy w myślach mówiliśmy sobie, że mamy na to jeszcze kolejne X miesięcy, więc odkładamy to na później. I tak w nieskończoność.

Moje postanowienia będę realizować w podziale na miesiące, co oznacza, że każdego miesiąca dołożę coś nowego do mojej listy, ale to wymagało pewnego uszeregowania pod kątem tego ile czasu będę na daną rzecz potrzebować. Tak więc, jeśli na coś potrzebuję praktycznie całego roku, rozpoczynam realizację tego postanowienia już w styczniu, czy w lutym. A jeżeli mniej, to dokładam daną rzecz w kolejnych miesiącach,

PO TRZECIE

Systematyczność. Nigdy nie byłam konsekwentna, więc to dosyć ciężka sprawa, ale uważam, że czas najwyższy nad tym popracować. Znacznie łatwiej jest coś realizować kiedy na raz muszę myśleć zaledwie o kilku rzeczach, a nie rzucać się na głęboką wodę i nagle w styczniu robić wszystko to, co nigdy wcześniej mi się nie udawało, bo najzwyczajniej się zniechęcę i tyle będzie z realizacji tego.

PO CZWARTE

Moje postanowienia dotyczą rzeczy, które rozpoczęłam w poprzednim roku i mam już w nich pewien nawyk. Wytłumaczę na przykładzie z początku wpisu. Od kilku lat chcę schudnąć. Przychodzi styczeń i postanawiam "schudnę". Chodzę sobie miesiąc na siłownię, nawet wykupuję kolejny karnet w środku roku, ale kończy się na miesiącu ćwiczeń. To nie miało dla mnie sensu, więc we wrześniu zaczęłam tak po prostu, bez żadnych większych postanowień ćwiczyć i lepiej się odżywiać. Teraz, kiedy już trochę się to we mnie zakorzeniło, tworzę sobie konkretne postanowienie, ale na miarę moich sił, a nie coś nierealnego jak wcześniej. Czas od września 2015 do końca roku był mi potrzebny na poznanie swoich możliwości i chociażby tego ile realnie posiadam czasu, aby ćwiczyć.


Nie zdradzę konkretnych postanowień, jakie znajdują się na mojej liście, bo są one bardzo pospolite, więc nie ma to większego sensu, ale na pewno będę się dzielić tym, jak mi idzie, więc stopniowo na pewno je poznacie :).

Warto się zebrać w sobie i zapisać sobie chociaż jeden cel jaki chcemy zrealizować w tym roku, bo wiadomo, że czas i tak nam upłynie, więc warto usiąść za rok i pomyśleć sobie "tak, udało mi się" i być z siebie po prostu dumnym :).


poniedziałek, 11 maja 2015

Skąd wziąć siłę i chęć do działania?

Ostatnio strasznie ciężko zebrać mi się do przysłowiowej kupy i spędzić dzień w jakiś konkretny sposób. Z pewnych powodów od dwóch tygodni moje życie trochę zamarło, a ja choć czuję na karku oddech sesji, licencjatu, zaliczeń i konkursu Enactus... nie mogę się zmotywować.

Postanowiłam opisać parę rzeczy, które dość pozytywnie wpływają na moją organizację. Takie codzienne mini-motywacje. Może kiedy się tym podzielę, to na mnie znów podziałają i zabiorę się w końcu do roboty ;).

Zapisywanie wszystkiego, co tylko możliwe z zadań na dany dzień i odznaczanie zadań
Kiedy wypiszę przykładowo "Zrobić trening" i "Napisać licencjat", a dzień będę miała tak ciężki, że nie poćwiczę i głowa będzie daleka od pisania licencjatu - będę mieć uczucie, że nie zrobiłam nic z zaplanowanych rzeczy. W momencie kiedy wypiszę ich więcej i bardziej szczegółowo, z większą satysfakcją patrzę wieczorem w kalendarz i na ilość rzeczy jakie udało mi się dane dnia zrobić.


Ład i porządek
Jak miło przychodzi się z uczelni do mieszkania i widzi porządek w pokoju. Kiedy wracam do bałaganu nie mam na nic ochoty i najchętniej kładę się spać (okej, prawie zawsze kładę się spać...). Ale kiedy mam porządek często przed drzemką uda mi się zrobić coś pożytecznego - przeczytanie książki na zajęcia, posegregowanie notatek, nauczenie się na wejściówkę. To naprawdę pomaga!


Planowanie posiłków i pilnowanie godzin spożywania ich
Planować chyba każdy lubi, więc nie muszę opisywać jak cudowną frajdę sprawia mi przeglądanie stron kulinarnych lub książek z przepisami i planowanie posiłków na kolejne dni. Przygotowywanie to inna para kaloszy, ale ostatnio całkiem nieźle sobie z tym radzę ;). Rzecz w tym, że dzięki zaplanowanym posiłkom mam w ciągu dnia świadomość tego, ile czasu już upłynęło. Jedząc do 3-4h widzę jak dzień czasami przecieka przez palce, a czasami - jak dobrze go wykorzystuję. Planowanie jedzenia pomaga w ograniczeniu lenistwa do kolejnego posiłku!


Wstawanie rano
Ostatnio na jednym z blogów, które obserwuję (dołączę link jak odnajdę ten wpis) wyczytałam bardzo dobry plan na skuteczne wstawanie o poranku i energię na cały dzień. Autorka wpisu przez miesiąc codziennie wstawała o 6:00, brała minimum 2-minutowy ZIMNY prysznic, piła szklankę przegotowanej wody z cytryną, rozgrzewała się i minimalnie rozciągała, a na koniec jadła pożywne śniadanie. Pisała o tym, jak pozytywnie to na nią wpłynęło. Zdecydowanie muszę spróbować ;)